Arches National Park-Windows i moje dziewczyny :)

Z Grand Teton do Arches National Park

Opuszczamy GTNP i przemieszczamy się na południe ku atrakcjom stanu Utah. Naszym celem są parki narodowe Arches National Park( Park Łuków Skalnych) i Canyonland National Park.
Z Tetona do Arches w linii prostej jest prawie 600km więc jeśli nie mamy statku powietrznego na podorędziu musimy się liczyć z całym dniem jazdy.
Jeśli jednak spędziliśmy nieomal cały dzień w GTNP to i tak musimy znaleźć nocleg gdzieś na tyle blisko aby nie włóczyć się po nocach. Najbliższą opcja jest miasteczko Jackson 40 kilometrów na południe do Tetona, jest tam kilka moteli restauracji i stacje benzynowe.
My wybraliśmy na nocleg trochę mniejsze miasteczko Alpen położone ponad 100km od GTNP gdzie łączą się drogi stanowe nr 26 (kierunek północny Idaho Falls) i nr 89 ( na południe kierunek Salt Like City).
Co do możliwości noclegów to zaraz przy wjeździe do Alpen po lewej stronie macie Flying Saddle Resort, mały klimatyczny kurort z podgrzewanym basenem, kortem tenisowym, barem sportowym, restauracja ze stekami i sklepem z pamiątkami. Wszystko w drzewie i kamieniu, wystroj rodem z filmów o dzikim zachodzie. W sklapiku stoi John Wayne naturalnej wielkości do zdjęcia jak znalazł. Nie jest to opcja najtańsza, noc tutaj dla trzech osób to ok 150 dolarów, ale macie okna pokojów- albo na Snake River i Bradley Mtn albo na Ferry Peak.
Jak wiadomo eleganckie widoki kosztują..
Tańszą opcją w zupełnie innym klimacie jest położony w centrum miasteczka ( czyli przy drodze stanowej 89 bo całe Alpen to cztery kilometry domów wzdłuż drogi) motel Bull Moos Saloon. Nocleg ok 80 dolarów, a na dole knajpa jak z amerykańskich filmów: muzyka country, pełno ludzi tańczy, zwłaszcza kiedy jesteście tu w weekend, bilard, strzałki, bar i sala restauracyjna.
Wchodząc wieczorem do saloon’u wszyscy odwracają się w waszą stronę jak na filmie gdy obcy wchodzą do miejsca gdzie są lokalsi. Tyle że muzyka nie przestaje grać jak to bywa na filmach . Super atmosfera, dobre jedzenie (ogromne porcje, typowo amerykańskie) i szansa aby zobaczyć jak spędzają wieczór ludzie mieszkający w miejscu pięknym aczkolwiek lekko odosobnionym.
My zjedliśmy tam kolacje w czerwcowy piątek czyli jeszcze przed sezonem, obsługiwani przez przemiłe 50 letnie kelnerki, tytułujące klientów per Honey lub Sugar, otoczeni przez miejscowych którzy po pięciu minutach traktują cię jak swojego. Siedzieliśmy jedząc, pijąc i pląsając dopóki Hela nie zaczęła przysypiać z głową na stole.
Nasz pierwszy cel czyli Arches National Park jest położony ponad 600km od Alpen więc należy znaleźć nocleg w rejonie jego lokalizacji.
Oba parki Arches i Canyonland są położone niedaleko od siebie. Niedaleko w skali amerykańskiej owkors czyli jakieś 50km.
Miejscem idealnym do zatrzymania się celem eksploatacji tych parków jest miescowośc Moab znajdująca się praktycznie przy wjeździe do Arche a z której jest tylko 15 km do wjechania na droge prowadząca do Canyonland.
To jedna z najbardziej znanych miejscowości w tym rejonie więc nocleg wymaga wczesnej rezerwacji i nie jest najtańszy.
Tutaj też  zobaczycie pierwszy raz rzekę Kolorado która rozpoczyna swój bieg w Górach Skalistych a kończy w Zatoce Kalifornijskiej już na terytorium Meksyku.
W Moab jest też pierwsza możliwość na skorzystanie ze spływów rzeką Kolorado co jest ogromnie popularną atrakcją w USA. Do rzeki Kolorado wrócimy później -teraz czas na nocleg.
My zdecydowaliśmy się na położone o 70 km od Moab małe miasteczko Green River. Wyjątkowo mało malownicze, ale już w pustynno westernowym klimacie. Motele znacznie tańsze niż w Moab a i ludzi zdecydowanie mniej.
Sporo ofert hotelowych wzdłuż autostrady 90, my skorzystaliśmy z River Terrace Green River położonym zaraz przy moście nad rzeczoną Green River(spora rzeka dopływ Kolorado) i nad samym brzegiem rzeki.
Mały hotelik z przyjemnym basenem dla gości, 20 metrów od wejścia przyjemna restauracja Tamarisk.
Z pokoi na parterze od strony rzeki, otwiera się drzwi balkonowe, wychodzi do ogrodu, który prowadzi do brzegu rzeki. Macie do dyspozycji jakieś 20m do rekreacji czy ewentualnie opalania, zielono ładnie zadbanie.
Pokoje bardzo przestronne, z wielkimi łóżkami, na zewnątrz stolik i dwa krzesła. Prawie luksus a na pewno komfort. W odległości 300m od tego miejsca są jeszcze trzy popularne i tańsze sieciówki (Motel 6, Holyday Inn itp.) a w całym Green River powinniście bez problemów znaleźć więcej ofert.
Arche National Park to spory skalny obszar(ponad 300 km kwadratowych) zbudowany z piaskowców gdzie erozja potworzyła formy skalne w kształcie łuków. W parku znajduje się najsłynniejszy łuk skalny w USA: Delicate Arch.
Szeroki na ponad 10m i wysoki na 16 jest symbolem Utah umieszczanym na znaczkach pocztowych, kalendarzach, i na tablicach rejestracyjnych tego stanu. Wcale nie jest największy czy najwyższy ale najbardziej fotogeniczny..
Z Green River do parku macie ok 40 minut jazdy, skręcacie w lewo w Arches Entrance Rd kilka kilometrów przed Moab. Zjazd jest dobrze oznakowany poza tym zobaczycie po swojej lewej drogę wijącą się zboczem gór.
Kolor piaskowca w całym tym rejonie oscyluje od pomarańczowego do prawie czerwonego i to daje niesamowity efekt. W słońcu wygląda to nieziemsko.
Zaraz po wjeździe na droge parkowa mijacie Visitor Center i wspiancie się drogą na wyżynę gdzie zobaczycie formacje skalne parku. Niecałe trzy kilometry od wjazdu po lewej stronie macie pierwszy parking i krótki szlak przez szeroki wąwóz wśród niesamowitych czerwonych skał.
Podobnie jak w większości parków narodowych w USA i ten możecie zwiedzać samochodem bez potrzeby pieszych wędrówek.
Jednak ten pierwszy postój polecam nawet szczególnym leniom, 1,5 km ścieżką wąwozem gdzie skały z lewej maja po 100m a z prawej macie The Organ 1500m n.p.m i ponad 200m ponad wami. Kształty otaczających was skał też są niesamowite. Spacer jak w westernowym kanionie.


Uwaga: pamiętajcie że po wjechaniu do Utah zwłaszcza już na południe od Salt Like City klimatyzacja w hotelu zaczyna być raczej niezbędna. O ile w Wyoming czy South Dakota dni są ciepłe, może i trochę gorące, wieczory przyjemnie chłodne a noce nawet zimne, to tutaj już mamy prawdziwy upał. W dzień ponad 30 stopni w nocy ponad 20. W Stanach trudno znaleźć auto bez klimy ale sprawdźcie w chwili wypożyczenia czy działa bo w Utah będziecie bez niej cierpieć. Podróżując przez tą ekstremalnie suchą i gorącą część USA proponuje mieć w bagażniku zgrzewkę wody mineralnej(9 litrów)do picia, galonowy baniak z wodą pitna(ponad 4 litry do kupienia niemal wszędzie) który możemy potem uzupełniać wodą z kranu a posłuży np. do opłukania twarzy, zmycia potu z oczu czy brudu z rak lub dolejcie ją do chłodnicy jak by było trzeba. Oczywiście oprócz tego w klimatyzowanych części samochodu trzymajcie po dwie półlitrowe butelki z napojami do spożycia w czasie jazdy i na postojach. Dobrze jest mieć małą turystyczna lodówkę zasilana przez gniazdo zapalniczki lub cooler wypełniony lodem ale bez tych luksusów tez przeżyjecie. Człowiek w klimacie gorącym powinien wypijać przynajmniej 3 litry płynów na dzień a jeśli jest aktywny fizycznie to przynajmniej o litr więcej. Jesteśmy w homeland of Gatorade więc dobrze jest trzymać w samochodzie ten właśnie napój i wypić go po powrocie z wędrówki żeby uzupełnić sole mineralne które wypociliśmy na słońcu. Dlaczego w samochodzie? Bo izotonik ciepły jest trudny do przełknięcia, więc lepiej zabrać do plecaka wodę którą nawet ciepłą wypijemy bez bólu natomiast zimną Gatorade zostawić w schowku i po uruchomieniu klimy podarować sobie odrobine luksusu. Pamiętajcie też o osłonie przed słońcem i jeśli planujecie pozostawać na słońcu ponad 30 minut noście nakrycie głowy. Przy dłuższych pobytach na słońcu polecam noszenie kapeluszy a nie bejsbolówek bo te ostanie nie chronią karku i uszu a jeśli nie spiekliście (w sensie dosłownym) nigdy uszu to nie wiecie co to ból... I nie kapelusze słomkowe czy filcowe ale zrobione z miękkich tkanin zatrzymujących promienie UF, lekkich i przewiewnych(każda firma ze sprzętem turystycznym ma takie „miękkie „ kapelusze) które raz kupione służą wam latami. Mój kapelusz Columbia ma 10 lat i nie zamierzam go zmieniać .

Po tym krótkim spacerze przejedziemy kilometr i dotrzemy do punktu widokowego po prawej stronie drogi La Sal Mtn View Point gdzie zobaczycie panoramę parku. Warte zdjęcia. W Paku Łuków mamy trzy podstawowe atrakcje: znany już Delicate Arch, Windows i Devil’s Garden. Przez park wiedzie jedna droga „ślepa”którą kończy właśnie Devil’s Garden, natomiast pierwszy najbliżej wjazdu jest Windows a zjazd na Delicate Arch Rd jest 3 kilometry za nim nimi.

Widows i Devil’s Garden możecie obejrzeć i obfotografować po krótkim 30 minutowym spacerze.
Natomiast żeby dojść do Delicate Arch musicie udać się z parkingu Wolf Ranch szlakiem Delicate Arch Trial i po ok 3 kilometrów zobaczycie samotnie na skale stojący czerwony (nie wchodzę w dyskusje o kolorach dla mnie jest czerwony i już)łuk skalny przez który jeśli się dobrze ustawicie możecie zobaczyć ośnieżone szczyty gór La Sal.
Idziecie przygotowaą i oznaczną ścieżką a na części szlaku po skalnym podłożu prowadzą was kopczyki kamieni. Przejście szlakiem tam i powrotem zajmie wam około 3 godzin miejscami idzie się dość ciężko pod górę ale głównym problemem jest upał i palące słońce.
Biorąc pod uwagę że zrobicie tam tysiąc zdjęć a i po drodze pewnie też będziecie zbierać materiał na Instagrama wycieczka zajmie wam od czterech do pięciu godzin. Proponuję zabrać ze sobą co najmniej litr wody na osobę.
Jeśli nie macie czasu albo sił na taki trekking dwa kilometry dalej mamy punkt widokowy z którego możecie zobaczyć Delicate Arch. Też musicie podejść szlakiem z parkingu kawałek na niewielkie wzniesienie ale nie więcej niż 500m więc nie zabije was to.
Do łuku jest ponad kilometr wiec gołym okiem widać go…średnio.
Gorąco polecam Widows który jest najbliżej wjazdu do parku, a który oferuje szereg formacji skalnych o niesamowitych kształtach jak np. Elephant Arch, Cove Arch czy Ribbon Arch.
To miejsce to grupa skał o wysokości ok 300m, pocięta szczelinami i ścieżkami gdzie z praktycznie każdego miejsca widać coś fajnego. Najbardziej fotogeniczny i majestatyczny jest jednak Double Arch, główna atrakcja Windows .
Możecie w tym miejscu spędzić godzinę czy dwie spacerując wytypowanymi szlakami lub łażąc pomiędzy 200-300 metrowymi skałami i szukając jak najlepszych ujęć . Niesamowite miejsce, zrobiłem tam 130 zdjęć.
Na końcu Parku znajdziecie Devil’s Garden, z parkingu którego macie szlak o długości ponad trzech kilometrów prowadzący do kolejnych skalnych łuków z których najbardziej znamy jest Landscape Arch.
Dla ludzi którzy lubią połazić po skałach(bez jakiegoś wyczynu czy wspinaczki) i poczuć obecność natury w wymiarze nie znanym nam w Europie, zdecydowanie polecam to miejsce. O wiele mniej ludzi niż w na szlaku do Dalicate czy w Windows daje możliwość poczuć niezwykłą atmosferę tego miejsca.
I tyle a może tylko tyle o Arche Park. Co prawda znajdziecie w folderze parkowym jeszcze wiele atrakcji takich  jak Balanced Rock czy Skalne Wydmy jednak w/w to crème de la crème parku.
Można tutaj spędzić cały naprawdę niezwykle ekscytujący dzień, jednak panujący tutaj upał niestety do tego nie zachęca. Wybierzcie się do parku albo koło godziny ósmej rano albo ok 18. Kolory parku o zachodzie są zupełnie inne niż w pełnym słońcu południa.
Stany sa pełne miejsć oszałamiających swoim pięknem, zwłaszcza kiedy ten efekt powoduje majestat natury. Co niezwykłego w Arches Park że warto pośród tylu atrakcji spędzic tutaj dzien czy dwa? Nostalgia za widokami zapamiętanymi z TV gdy patrzyło sie na świat przez okienko Neptuna czy innego Rubina ogladając sobotnie westerny a teraz możecie patrzyc na te same widoki czując gorący wiatr na twarzy? Nieprawdopodobne kolory i kształty oraz ich ogromna skala, czegoś podobnego nigdzie indziej na świecie nie znajdziecie (no może w Australii i na południu Afrykii mozna znaleść coś w tym stylu ale to wciąz nie będzie to samo) ? Sami oceńcie, ja  jednak gdybym musiał wybierać pomiędzy Yellowstone a Arches Park bez wachania wybrał bym Łuki. Dlaczego?
W Pirenejach, Karpatach czy Alpach znajdziemy małe puzzle wrażeń  z których możemy sobie lepiej lub gorzej przyblizyc atmosferę Yellowstone, natomast po atmosferę Arches musicie udać sie do Utah..
Wracając do Green River możemy skręcić w lewo i odwiedzić Canyonland National Park..

Arche NP-Park Avn, 20 minut spaceru? To tu..

Widok z Canyonlands National Park

Canyonlands National Park

Zaledwie 10km na północ od wjazdu do Arches National ParkP znajduje się zjazd na drogę prowadząca do Canyonlands National Park.
Droga ma oznaczenie 313 i ma około 35km długości, na początku stromo pnie się w górę serpentynami a później prowadzi nas wyżyną do punktu widokowego Dead Horse Point. Można stamtąd spojrzeć na płynąca ponad 700m niżej rzekę Kolorado i panoramę sięgających prawie 4000 metrów gór La Sal.
Niestety Dead Horse Point to park stanowy więc nasza kata wstepu do National Parks nie działa i trzeba zapłacić za wjazd..
Natomiast aby dotrzeć do Canyonland NP musicie po przejechaniu ok 24km drogą 313, pojechać prosto w Island in the Sky Rd- ponieważ droga 313 skręca tutaj w lewo do w/w parku stanowego.
Trzymając kierunek na Canyonland NP po ok 10km dojedziecie do Canyonlands Visitor Center a z stamtąd macie jeszcze ok 30km do jednej z głównych atrakcji Parku punktu widokowego Grand View Point.
To koniec drogi, możecie tylko zatrzymać się i wrócić. Ale warto tam pojechać. Miejsce w pełni odpowiada swojej nazwie. Będąc tam będziecie mieli przedsmak tego co czeka was w Wielkim Kanionie rzeki Kolorado.
Platforma widokowa znajduje się na szczycie skały wznoszącej się kilkaset metrów nad pociętym szczelinami i kanionami terenem ciągnącym się aż po horyzont. Nieprawdopodobny widok! Stojąc na krawędzi odczuwa się wręcz potrzebę posiadania skrzydeł, a jeśli nie to przynajmniej spadochronu..
I nie tylko z powodu wysokości, ale również niesamowitego poczucia ogromu przestrzeni nad którą stoimy.
Jeśli od rana zaczniecie zwiedzać Arche NP to do Grand View Point możecie dotrzeć późnym popołudniem kiedy słońce jest już nisko i widok jeszcze bardziej jest niesamowity. Miejsce warte wielu zdjęć!
Od drogi prowadzącej z Visitor Center do Grand View Point odchodzi wiele szlaków pieszych w miarę dobrze oznaczonych zaczynających się zazwyczaj od parkingu.
Pamiętajcie że znajdujecie się na wyżynie prawie 2000m n.p.m a do poziomu płynącej w dole Kolorado jest prawie kilometr różnicy wysokości…
Szlaki piesze,  od takich krótkich 1 do 2km po 20 kilometrowe zazwyczaj prowadzą was na krawędzie Canyonland'u z kolejnymi zapierającymi dech w piersiach widokami, ale jest tez kilka takich które umożliwiają zejście w dół. Jednak powrotu pod góre najgorszemu wrogowi nie życze...
W parku jest kilka campingów umożliwiających spędzenie nocy tym którym nie wystarczy dnia na zwiedzanie parku. Na szlakach w parku możecie bez problemu spędzić cały dzień i na pewno nie będziecie się nudzić, ale podobnie jak w Parku Łuków panujący tam upał wysysa energie i entuzjazm z centralno-europejskich organizmów..
W parku poza Visitor Center otwartego do 19 nie mam możliwości zrobienia zakupów wiec należy się zaopatrzyć w wystarczającą ilość wody czy jedzenia , bo do najbliższego sklepu z Grand View Point macie z 70km..
My spędziliśmy większośc dnia  w Arches NP i do Canyonland’u pojechaliśmy w drodze powrotnej zatrzymując się w kilku punktach widokowych, po to  aby dotrzeć do Grand View Point gdzie usiedliśmy i napawaliśmy się tym niezwykłym widokiem w promieniach zachodzącego słońca. I co najfajniejsze, byliśmy tam zupełnie sami..
Następnie wróciliśmy do Green River na wymoczenie się w basenie i kolację. po całym dniu w słońcu, upale i kurzu to naprawdę najlepszy spoób zakończenia dnia aby kolejny poranek powitac z niesłabnacym entuzjazmem..

Oba parki sa piekne i niezwykłe. Niezykłe bo poza Utah czegos takiego na świecie nie znajdziecie. Rozmiar, formy, kształty, rozmach i kolory które natura uzyła do stworzenia tych miejsc są wyjatkowe.
Arches ma niewątpliwie więcej miejsc i atrakcji dostepnych w zasiegu 20-40 minut spaceru i jest bardziej różnorodny i pewnie dla większości wizualnie ciekawszy. Pędzimy od jednego widoku do drugiego i za każdym razem mówimy woow!
Natomiast Canyonland jest taki..majestatycznie rozległy, skłaniający do tego aby raczej usiąśc i nasycic sie atmosferą która tworzy jego przestrzeń.
I jest w nim o wiele mniej turystów. 

Canyonlands National Park

Bryce Canyon koło Sunset Point

Bryce Canyon National Park -labirynt pomarańczowych skał

W tej części Utah znajdziecie jeszcze kilka innych parków tak narodowych jak i stanowych jednak jeśli nie macie kilku miesięcy to trzeba podjąć męska decyzje i jechać dalej. A przed nami jeszcze Bryce Canyon National Park i Zion National Park uchodzący w niektórych kręgach za najpiękniejszy park w USA.

Jeśli zdecydowaliście się na bazę wypadową do zwiedzania Arches i Canyonlands NP w Green River to oba w/w parki znajdziecie „po drodze” do Las Vegas. To opcja jeśli decydujecie się na odwiedzenie Doliny Śmierci i Yosemite czyli zaliczycie po drodze Kalifornie i powrócicie do Denver przez Wielki Kanion . Jeśli jednak czas wam nie pozwala na „wielką pętle” to jedziecie z Moab w kierunku Page, dojeżdżacie do Wielkiego Kanionu następnie przecinając Góry Skaliste wracacie do Denver i macie „mała pętle” jakieś 3000 km.. :)

Wracając na szlak: do Bryce National Park wjeżdżacie od północy przez miejscowość Bryce droga stanowa nr 63. Jeśli chcielibyście dojechać do jej końca musicie jechać ok 33 kilometry i dojedziecie do punktu widokowego Rainbow Point położonego na wysokości prawie 2800m n.p.m.
Ponieważ park jest dosyć rozległy i rozciąga się wzdłuż rzeczonej drogi stanowej 63 biegnącej wzdłuż zachodniej krawędzi kanionu, władze parku zachęcają do zostawienia samochodów przy wjeździe do parku i korzystania z autobusów parkowych -shuttle bus.
Przejazdy shuttle bus’ami są wliczone w cenę biletu wstępu(jeśli macie kartę roczną tez z tego korzystajcie), kursują w sezonie co 15 minut i maja przystanki przy każdej większej atrakcji na krawędzi kanionu.
Cały park mimo że w nazwie ma słowo kanion nie jest tworem żadnej rzeki a powstał w wyniku erozji skał i działania wody która zamarzając zwiększa swoja objętość i rozsadza szczeliny w skałach. Pięknie przy tym je rzeźbiąc. Skały tutaj mają niesamowity różowo-pomarańczowy kolor.
Nie dyskutuje o kolorach zwłaszcza z Paniami, w kwestii ich nazewnictwa, w każdym razie skały maja tam super kolory.
Poza w/w Rainbow Point najbardziej znanym miejscem w parku jest punkt widokowy Sunset Point znajdujący się blisko wjazdu do parku.
Stojąc w tym miejscu na wysokości 2400m n.p.m patrząc w dół z poza krawędzi, widzimy setki skalnych wież, iglic, i grzebieni tworzące sieć skalnych korytarzy których dno ginie nam z oczu ponad 120m niżej w ich cieniu.
Z góry wygląda to jak niesamowity skalny labirynt wąskich głębokich korytarzy, pomiędzy pomarańczowymi skalnymi ścianami. Z Sunset Point możecie zejść na dno tego labiryntu i poprzyciskać się pomiędzy ścianami Navajo Loop Trail . Ścieżka ma trochę ponad 2 kilometry długości ale uprzedzam że wejście z powrotem wymaga pokonania ponad 200 metrowego przewyższenia i można stracić oddech... Ale naprawdę warto!
O ile w Sunset Point macie ten skalny labirynt u stóp o tyle położony jakieś 5km na południe punkt widokowy Bryce Point pozwoli wam zobaczyć całą panoramę parku-zdjęcie obowiązkowe! Można tam dojechać samochodem, busem lub przejść szlakiem pieszym wzdłuż krawędzi kanionu. Ale to ponad 5km więc kalkulujcie więc czas.
Park oferuje kilkanaście kilometrów szlaków pieszych o różnym stopniu trudności z których najpopularniejszy jest już wymieniony Navajo a nieco łagodniejszy jest szlak Queen’s Garden Trail,a dla bardziej wymagających i mających więcej czasu szlak Fairyland Loop Trail o długości 12 kilometrów (5-6 godzin, zaleca się litr wody na 2 godziny marszu) gdzie możemy (wędrując góra, dół, góra, dół…) zobaczyć spora część północnej części parku i niestety spotkać od groma grzechotników.. Osobiście uważam że najpiękniejsza część parku to właśnie labirynt skalny u podnóża Sunset Point i to po prostu trzeba zobaczyć.
Co do reszty nie lubię grzechotników..
Podsumowując macie tutaj trzy miejsca warte kilku minut dla zaistnienia na Instagramie: Sunset Point, Bryce Point i Rainbow Point.
W trybie zwiedzania zmotoryzowanego czyli parking, zdjęcie, samochód,  kolejny parking, zdjęcie i tak trzy razy, zajmie wam to i tak około 2 godzin.
Warto jednak dodać jeszcze dwie godziny na Navajo Loop Trail żeby nie poczuć się opuszczając park jak japoński turysta i wstydzić sie później że poza zdjęciami na FB i Insta nic więcej w duszy nie utrwaliliśmy.. Czas na Zion ale niestety musimy wrócic z powrotem na połnoc aby dotrzec do drogi międzystanowej 89 która jadąc na południe dotrzemy do Mount Carmel Junction- wrót do Zion'u.

Widok z Bryce Point

Zion z Canyon Overlook Trail

Zion National Park-ziemia obiecana Mormonów

Opuszczając Bryce Canyon NP musicie wrócić do drogi nr 89 i ruszyć nią na południe w kierunku miejscowości Kanab, jednak wasz cel czyli Mount Carmel Junction znajduje się 25 km przed Kanab i właśnie tam musicie skręcić w prawo lub jak kto woli na zachód w droge nr.9 która zaprowadzi was do Zion National Park.
Zjazd jest oznaczony brązową tablica informacyjną (ten kolor tablic to oznaczenie wszystkich parków narodowych), ale nieco myląca jest znajdująca się kilkadziesiąt metrów wcześniej o wiele większa tablica z oznaczeniem drogi na Grand Canyon.
Mimo wszystko raczej zjazdu nie przegapicie , jakby co jest on tuż przed położoną po prawej stronie stacją benzynową Shell.
Do wjazdu do parku macie jakieś 20km, zbliżając się do niego towarzyszą Wam po obu stronach drogi wznoszące się coraz wyżej biało, rdzawo, czerwone skały.
Nie wiem czy to celowe ale począwszy od tablicy z info że wjeżdżacie do Zion NP również asfalt drogi zmienia kolor z czarnego na rdzawy..
Park swoja nazwę wziął od Mormonów którzy w XIX w pojawili się w tych stronach. Gdy zobaczyli wysokie strzeliste skalne szczyty w zadziwiającej gamie kolorów, przeróżne formy skalne od iglic i majestatycznych pionowych ścian po łuki, wysokie kaniony i wąskie wąwozy a to wszystko porośnięte bujną zieloną roślinnością nazwali to miejsce Zionem czyli ziemia obiecaną.
Myślę że wjeżdżając od wschodu do Zion NP odrobinę lepiej zrozumiecie zachwyt mormonów oraz tych którzy uznają Zion za najpiękniejszy park narodowy w USA.
Droga która poruszacie się przez park znajduje się w imponującym kanionie o głębokości oscylującej od 50m do 300m, w niektórych miejscach szerokim na zaledwie kilkanaście metrów, wijącym się dziesiątkami ciasmnych  zakrętów....
Różowy kolor skał obsypany zielenią krzewów i drzew niesamowicie cieszy oczy. Pierwszym kluczowym miejscem po wjechaniu do Parku od zachodu jest tunel pod tak zwanym Wielkim Łukiem.
Tutaj uwaga: podobnie jak w przypadku każdego parku narodowego w USA mając na uwadze ich rozmiary i liczbę atrakcji, musicie się zdecydować: co chcecie zobaczyć, ile poświęcicie na to czasu i czy wystarczy wam „japońska turystyka” czy też chcecie zobaczyć coś więcej niż przez szybę samochodową i punkty widokowe.
Droga do Wielkiego Łuku jest bardzo wąska i miejsc gdzie można zaparkować lub w ogóle gdzie można bezpiecznie się zatrzymać jest bardzo niewiele.
Tuż przed wjazdem do tunelu pod Wielkim Łukiem po prawej stronie macie zatokę postojową na kilkanaście samochodów a już  przy samym tunelu po lewej stronie drogi znajdziecie kolejny  mały parking.
Musicie postawić gdzieś samochód aby wejść na Canyon Overlook Trail, dwukilometrowy szlak na który wchodzi się tuż obok wjazdu do tunelu a który zaprowadzi was nieomal do stóp  szczytu The East Temple, z niesamowitym widokiem na centralna część Zion.
Do szczytu co prawda macie jeszcze jakieś 900m przewyższenia prawie pionowej skały( tą droga na szczyt nie da sie wejśc chyba że jak Tom Cruse w pierwszej scenie MI 1..), ale za to widok na Sentinel czy Weast Temple wart jest zobaczenia.
Szlak kończy się na grupie skał nad przepaścią z niesamowitą ekspozycją doliny i zamykającego ją z zachodu masywu gór.
Miejsce warte zrobienia setki zdjęć, zatrzymania się na chwilę,  zwieszenia nóg ze skał i popatrzenia na ten niesamowity widok słuchając przy tym szumu wiatru.
Skalna platforma w tym miejscu jest na tyle duża że bez trudu znajdziecie sobie kawałek „samotni” do pomajtania nogami i podziwiania widoków .
Zobaczycie też stamtąd drogę która za chwilę pojedziecie po pokonaniu  tunelu, a jest na co patrzeć! Dwa kilometry serpentyn gdzie z 1700m n.p.m zjedziecie na 1200m n.p.m. robi na kierowcach i pasażerach wrażenie.
Szlak jest technicznie mało wymagający ale cały czas pnie sie w górę więc można się zmęczyć, wije sie wśród skał, z zamontowanymi poręczami w miejscach niebezpiecznych.
Ma również kilka fajnych miejsc gdzie przechodzi galeria nad wąskim stromym kanionem. Wchodzi się jakieś 35 minut a schodzi może z 20, i zdecydowanie polecam.

Po powrocie- tunel i zjazd serpentynami na dno doliny gdzie zjaduje sie centralna częśc parku.
Po drodze jest kilka zatok postojowych wartych wykorzystania do zrobienia zdjęć gdyż są zazwyczaj zlokalizowane w miejscach o cudownym widoku. Niestety każdy chce się tam zatrzymać więc o miejsce dla samochodu niełatwo.
Szczególnie dokuczliwe są autokary z japońskimi turystami które zatrzymują się na każdej mijanej zatoce postojowej a tłum Japończyków skutecznie blokuje dostęp do miejsc gdzie wychodzą najładniej zdjęcia.
Należy po prostu być zawsze przed nimi, zrobic szybko zdjęcia i ruszać zanim sie koło Was zatrzymają..
 Kiedy ruszaliśmy z parkingu czy zatoki postojowej , Helka przywykła wołać: szybciej, szybciej Japończycy za nami jadą..
Drogą nr 9 którą jedziemy przez Zion, po opadnięciu na dno doliny skręca na południe w kierunku Springdale, miasteczka zamykającego Zion od południa. Natomiast najważniejsza część parku zaczyna się właśnie w tym miejscu, czyli tam gdzie droga nr 9 skręca na południe, a północ wiedzie Zion Canyon Scenic Drive.
Niestety w tą część Zion NP w sezonie mogą wjechać tylko shuttle bus’y parku narodowego, w podobnym systemia jak w Bryce Canyon. Choć biorąc pod uwagę jak wąski jest tutaj kanion to bardzo praktyczne rozwiązanie, zarówno  z powodu utrzymania drożnej komunikacji jaki i z powodów ochrony parku przd tysiącami samochodów.
Komunikacja w parku jest w cenie biletu wjazdu do parku, natomiast shuttle bus linia ma 9 przystanków wq kluczowych miejsach parku,  a samochód najlepiej zostawić przy Visitor Center(przystanek nr 1) lub w którejś zatok postojowych pomiędzy przystankami 1 i 3(patrz mapka).
Za najpiękniejsze w Zion’ie szlaki uchodzą Angels Landing Trail i Hidden Canyon Trail.
Najbardziej obfotografowany Angels Landing to taka nasza Orla Perć, ale długa na prawie kilometr! Szlak w finalnym miejscu wiedzie wąskim grzbietem skalnym ponad 500m nad dnem kanionu, i to już jest turystyka wysokogórska, z porządnym ubraniem, butami sprawdzeniem pogody.
W najpopularniejszych godzinach szlak jest... po prostu zatłoczony.
Niestety oba szlaki wymagają co najmniej 5-6 godzin każdy, więc trzeba wejść na nie jak najwcześniej, co wymusza spędzenie nocy w parku lub jego pobliżu.
Nocleg w Zion Lodge -hotelu w środku parku, nie należy do tanich, hotele w Sprigdale też tanie nie są. 150 dolarów za noc to tutaj tanio...
Jeśli nie macie czasu, lub wyczyn nie dla was, Zion oferuje masę tras spacerowych i szlaków trochę bardziej rekreacyjnych.
Bardzo popularny jest Lower Emerald Pool Trail na który wchodzicie wysiadając na przystanku nr 5-Zion Lodge i w 1,5 godziny wędrując ścieżką po ścianie kanionu zobaczycie mały staw wśród skał. Bardzo urokliwa wycieczka, pałno tu wiewiórek które absoliutnie nie boją sie ludzi. Zachowują sie troche jak gołębie na Krakowskim Rynku..
Trasa naprawdę dla każdego,  nawet jesli jesteście w sandałach...
Zion National Park  jest piękny i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Jest to jedno z najpopularniejszych miejsc odwiedzanych przez amerykanów w wakacje, więc należy się liczyć z dużą liczba ludzi w lipcu i sierpniu.
Jednak dzięki swoim rozmiarom i świetnemu zagospodarowaniu, bez problemu dacie radę uciec od tłumu turystów trzymającego się zazwyczaj tylko głównych traktów.
Opuszczając Zion warto rozważyć odwiedzenie Kolob Canyon który znajduje się po przeciwnej znaczy zachodniej stronie masywu tworzącego zachodnia ścianę Zion’u.
Niestety aby tam dotrzeć po wyjechaniu z Zion na południe znaną nam droga nr 9, wbrew naszej marszrucie zamiast na południe musimy pojechać autostrada międzystanowa nr 15 na północ. Opuścić  autostradę nalezy na zjeździe nr 40 kierując się na Kolob Canyon Viewpoint oferujący ponoć bardzo spektakularny widok na zachodnia częśc Zion’u.
A jeśli ktoś chce zobaczyć największy naturalny skalny łuk na świecie -Kolob Arche czeka go upojne 8 godzin na szlaku i 23 kilometry do pokonania.
Nam niestety brakło czasu..
Next time..
Nasz kolejny przystanek to już Nevada i jeśli planujecie nocleg w pobliżu Zion to proponuję miejscowość St.George. Nie ma tam nic specjalnego poza tym że do południowego wjazdu do Zion NP jest niecała godzina jazdy.
I ceny noclegów są już normalne. Typowe miasteczko autostradowe. My zatrzymaliśmy się w hotelu Desert Graden Inn, czystym, dużymi pokojami i wielkimi łóżkami i za mniej niż 80 dolarów za noc. Hotel ma świetny basen wewnątrz prostokąta budynków które go tworzą , otoczony palmami i sprawiający wrażenie Karaibów a co najmniej Florydy :)  W odległości jakiś 300m fajna restauracja rodzinna Black Bear Diner- hamburgery, tacko, burito oraz steki. Sałatkę jakąś jak ktoś już że tak powiem musi też znajdziecie..Czas na Las Vegas

Kasyno Venetian w Las Vegas

Miasto Grzechu i Hoover Dam

Opuszczamy wiec piękny stan Utah i wjeżdżamy do "występnej" Nevady, stanu hazardu i kosmitów. Po drodze miniecie kilka miejsc oferujących pamiątki ze strefy 51 która własnie mijacie. Zresztą nie uciekniecie od Obcych, na każdej stacji benzynowej w tym rejonie i tak Was dopadną.


Uwaga: może się powtarzam ale dbajcie o to aby wasz samochód był zawsze zatankowany do przynajmniej ¼ baku, dochodzicie do tego poziomu: tankować! Odległości pomiędzy stacjami w USA a zwłaszcza w interiorze trafiają się niekiedy nawet do  100 mil. Co prawda zazwyczaj jest odpowiednia informacja typu „ostania stacja benzynowa następna za 120 mil” ale łatwo ją przegapić pośród kilometrów kwadratowych reklam. Stąd też w USA popularną usługa jest dowóz paliwa dla nieszczęśników którzy wykazali się beztroska. Paliwo w Stanach nie jest drogie więc warto lać po korek kiedy jest okazja. Pamiętajcie tez że w USA nie ma tak dobrze jak w Polsce że podjedziesz, zatankujesz i dopiero zapłacisz(albo i nie..) tu panuje nieufność rodem z Dzikiego zachodu, najpierw płacimy później tankujemy. Większość dystrybutorów ma czytniki kart; wkładasz kartę, wyjmujesz, pompa się odblokowuje, tankujesz, a jak odkładasz węża rachunek jest drukowany. Albo wybierasz sumę za jaka chcesz zatankować i ta sama procedura. Niestety nasze europejskie karty nie chcą z tym systemem współpracować… Większą szansę dają karty kredytowe niż debetowe, a wśród kredytowych lekko w skuteczności aplikacji prowadzi Visa. Czasem czytnik pyta o kod pocztowy, czasem pomaga wpisanie pięciu dziewiątek a czasem pozostaje nam iść do kasy i tam zapłacić. To prawdziwa loteria, ale na szczęście  przy kasie nie zdarzyło mi się aby jakaś karta w końcu nie zadziałała. Miałem dwie kredytowe i dwie debetowe więc zwiększałem swoje szanse w walce z tym nieludzkim systemem.. Z doświadczenia tez poradzę że nawet jak posługujecie się debetową a system Was pyta czy to debetowa czy kredytowa to lepiej zaznaczyć kredytowa i podpisać wydruk,  bo wpisanie PIN-u często zostaje odrzucone. W miastach zdarza się to rzadko ale na odludziach często.. I oczywiście warto mieć ze sobą gotówkę na wypadek kompletnego braku współpracy z amerykańskim systemem bezgotówkowym. Najlepiej w 10tkach lub 20tkach, na stacjach benzynowych nie lubią jak płacicie setkami..

Jadąc na południe międzystanową 15stką chcąc,  nie chcąc dojedziecie do Las Vegas. Wokoło pustynia skały i kurz a droga wiedzie was do światowej stolicy hazardu i królestwa kiczu.
Są tacy którzy Las Vegas uwielbiają, i są tacy którzy je nienawidzą. I  wcale nie chodzi tylko o skłonności do hazardu,  bardziej o to co to miasto sobą reprezentuje. Są też tacy którym to miejsce jest obojetne, ale chyba nie tu..
Las Vegas powstało na początku XX w, jako niewielkie typowe "miasto- przystanek" w drodze na zachód , i dopiero w latach 30 budowana w pobliżu Zapora Hoovera i największe sztuczne jezioro Mead (które powstało w wyniku jej budowy) zwiększyło znacznie populacje Las Vegas.
Jednak kluczowym dla Las Vegas rokiem był 1931, kiedy to w Nevadzie zalegalizowano hazard. Miato błyskaicznie zaczeło sie rozrastać. Rozkwit miasta to z kolei późne lata 40, i pięćdziesiąte gdzie zorganizowana przestępczość dla której Las Vegas było niczym tabula raza która każdy wystarczająco smiały mógł zapisac  okazało sie prawdziwą ziemią   obiecana dla brudnych interesów. Ponieważ hazard i seks są jak tlen dla zorganizowanej przestepczości, mafia i jej pochodne  uczyniła z Las Vegas prawdziwe Miasto Grzechu. Kto czytał Ojca Chrzestnego Mario Puzo ,pewnie pamieta wątek przeniesienia interesów rodzin mafijnych z Nowego Jorku do nienzanego nikomu miejsca w Nevadzie.. I rzeczywiście to miasto właścnie tak stało sie tym vczym jest.
Obecnie Las Vegas, w stanach  określa sie z dumą, światową stolica rozrywki, co biorąc pod uwagę liczbę koncertów, przedstawień, teatrów kin restauracji i oczywiście kasyn nie jest pozbawione racji.
Co prawda dla turysty prawdziwe Las Vegas to siedmio kilometrowy odcinek Las Vegas Blvd, centralnej ulicy miasta zwanej The Strip, na którym znajdują się wszystkie najważniejsze atrakcje Las Vegas.
Co tutaj ciekawego znajdziecie?
Miniaturę Wenecji czyli hotel i kasyno Venetian z wieża Sw.Marka kanałami z gondolami weneckimi mozaikami.
Treasure Island Casino z fragmentami karaibskiej twierdzy i dwoma statkami pirackimi.
Poza tym: wulkan przed kasynem Mirage, mniejsza wersję wieży Eiffla i balon braci Montpilier a naprzeciw nich 200m szerokości fontannę naprzeciw Bellagio i MGM Resort.
Wymieniam te atrakcje bo i tak  wszyscy je znacie: z filmów.
Od klasyki Viva Las Vegas, Kasyno poprzez Ocean’s Eleven aż do KacVegas.
Czy warto to wszystko zobaczyć? Pewnie są tacy którym wystarczy Park Miniatur w Inwałdzie, blisko tanio i prawie to samo..
Prawie jednak robi różnicę.
Las Vegas czy ktoś chce czy nie, jest jednym z najardziej znanych symboli Ameryki. Myśle że symbolem ważniejszym nawet dla samych amerykanów niż dla turystów z poza USA.
Z kasynami, związaną z nimi nadzieją na wygraną i zmiana życia na lepsze ..
Z przepychem, bogactwem lśniącym w światłach neonów, tracącym niestety tombakiem i plastikiem w jasnym świetle dnia..
Z kaplicami weselnymi oraz słynnym: co się stało w Vegas, niech w Vegas zostanie.
I całą tą „filmową” otoczką Miasta Grzechu i mirażem w którym mozna dostrzeć cos z amerykańskiego snu...
Uważam że warto spędzić choć jedną noc i dzień w Las Vegas, pozwalając mu powrócić do formuły z przed hazardu czyli miasta -przystanku w drodze na zachód.
Przejść się The Strip w świetle dnia,  pooglądać wszystkie te znane z ekranu miejsca, sklepy, obfotografować lokalne atrakcje a poźniej  wrócić tu wieczorem kiedy Vegas roztacza swój najbardziej oczopląsowy urok.
Może warto przepuścić na jednorękim bandycie 10 dolarów, nawet nie łudząc się nadzieja na wygrana, ale po prostu celem zrobieniem czegoś co widziało się dotąd tylko na filmach i poczuć się przez sekunde jak ich bohaterowie..
Całego dnia na to nie potrzebujecie, możecie więc przed Las Vegas odwiedzić tamę Hoovera która jest 48 kilometrów na południe od miasta w okolicy Boulder City. Zaporę ukończono w 1936 roku i wtedy była największą betonową budowlą świata i jednocześnie największą elektrownią wodną na świecie. Na początku nazywano tą wielka konstrukcje Boulder Dam później nadano jej miano prezydenta Hoovera który przyczynił sie do jej powstania.
Tama ma długość prawie 400m a wysoka jest na ponad 200m, blokując rzekę Kolorado i tworząc jezioro Meadow.
Zbiornik ten zaopatruje w słodka wodę Newade, Arizonę i Kalifornie a elektrownia na zaporze wciąż dostarcza energie do sieci USA.
Od 2010 roku zapora została wyłączona z sieci dróg publicznych, i obecnie droga nr.93 przechodzi nad zaporą w postaci mostu Mike O'Callaghan–Pat Tillman Memorial Bridge który ma długość 700 metrów a zawieszony jest 270m nad rzeka Kolorado. Zapora jest prawie 80 metrów poniżej..
Jak mam być szczery most robi o wiele większe wrażenie niż zapora..
Jadąc z Las Vegas na południe droga nr.93 zaraz po minięciu Boulder City musicie zjechać z drogi na Hoover Dam Exit i kręta droga zjedziecie do samej zapory.
Przez zaporę przebiega granica pomiędzy stanami  Nevada i Arizona .
Jadąc od Las Vegas po stronie Nevady, zanim wjedziecie na zapore macie dwa niewielkie parkingi, ale  fajniej jest przejechać przez zaporę na stronę Arizony, i tam zaparkować na dużym parkingu kilka kroków od zapory.
Możecie przejść przez zaporę,  porobić zdjęcia z obu stron ( z lewej 200m przepaść z prawej 20m do lustra wody) i na nevadzkim brzegu obejrzeć elektrownie i muzeum zapory. Potem wróćcie do samochodu i przejedźcie z powrotem na stronę Nevady, i zatrzymajcie się na parkingu z dostępem do mostu Pat’a Tillmana.
Z mostu macie niesamowity widok na zaporę i na rzekę Kolorado. Poza tym to jeden z najwyższych mostów łukowych na świecie.
Pat Tillman był zawodnikiem zawodowej ligi futbolowej który mimo milionowego kontraktu z Cardinals po 9/11 zrezygnował z kariery sportowej i wstąpił do armii. W 2004 jako żołnierz 75 Pułku Rangers poległ w Afganistanie.
Po tych dwóch,  trzech godzinach wrażeń, możecie wreszcie udać się do Las Vegas i zaznać w końcu atrakcji Miasta Grzechu.
Niewątpliwa dodatkową zaletą noclegu w Las Vegas o której dotąd nie wspomniałem,  są relatywnie bardzo niskie ceny w hotelach-kasynach.
Nam udało się znaleźć nocleg za 69 dolarów w hotelu Stratosfer, który wyróżnia 350 metrowa wieża z mini parkiem rozrywki na szczycie. Ewidentnie dla ludzi pozbawionych instynktu samozachowawczego...
Hotel ma w cenie :valet parking, dwa baseny na zewnątrz oraz kilka restauracji i barów no i kasyno. W NY za taki sam hotel zapłacilibyście 3 razy więcej, a  i tak było by to tanio..
Uwaga: w kasynie nie mogą przebywać dzieci. Helkę musiałem zostawić w Starbucks kiedy przepuszczałem 5 dolarów..
Po nocy w Las Vegas czas na Dolinę Śmierci..

Hoover Dam z mostu Pat'a Tillmana

Death Valley

Death Valley-najgorętsze miejsce na ziemi..

Dolina Śmierci znajduje się jakieś 200km w linii prostej na północny zachód od Las Vegas. Możecie dojechać tam dłuższą trasą, jadąc na południe międzystanowa 15ką (ok 300km) lub stanową 160 w kierunku na Pahrump( ok. 240km).
W obu przypadkach kierujemy się na Death Valley Junction w którym mamy zjazd na drogę stanowa nr. 190 prowadzącą do Death Valley National Park.
Warto użyć nawigacji bo krótsza trasa nie zawsze oznacza szybszą..
W każdym razie po wjechaniu na 190tkę wjedziecie już do Kalifornii.
Death Valley to duży obszar depresji bezodpływowej zaliczany do pustyni Mojave z najniżej położonym punktem w Ameryce Północnej-86m p.p.m.
Dolina jest wciśnięta pomiędzy dwa niewielkie łańcuchy górskie: Amargosa ze wschodu i Panamint od zachodu. Łańcuchy może i niewielkie ale najwyższy szczyt Teleskop ma ponad 3300 m n.p.m.
Rocznie spada tu nie więcej niż 5cm deszczu a bywa że wcale nie pada przez całe 12 miesięcy . Jest to najbardziej gorące i suche miejsce w Ameryce i jedno z najgorętszych miejsc na świecie.
Temperatura często oscyluje koło 42 stopni, podczas naszego pobytu było 47 stopni. Rekord gorąca w tym miejscu to 57 stopni w 1913 roku , i podobno jest to najwyższa zanotowana temperatura na ziemi.
Słońce potrafi nagrzać skały i grunt nawet do temperatury 80 stopni!
Po powrocie do samochodu zaparkowanego na parkingu dotkniecie metalowych części karoserii może doprowadzić do oparzenia. Po niecałej godzinie parkowania na słońcu trzymałem kierownicę przez chustę i zrolowany kapelusz, tak plastykowa kierownica była gorąca…

Szczerze mówiąc raczej sceptycznie podchodziłem do wizyty w Death Valley, wychodząc z założenia że co niby mam tam zobaczyć ciekawego? Rozgrzany asfalt, piach i skały?
I oczywiście tego tam nie brakuje.
Jednak myliłem się uznając że nic interesującego dla siebie tutaj nie znajdę. Pomijam oczywisty fakt że jest to jedyne w swoim rodzaju miejsce na świecie i szkoda by było będąc w pobliżu go nie odwiedzić.
Cały teren doliny to pustynia kamienista, otoczona niemałymi sumasumarum górami.
Nie ma tu zbyt wielu rozległuch, płaskich miejsc i nie spotkacie specjalnie dużo pisaku , a co najwyżej pył i kamienie.
Wszystko w kolorze brudno- szaro -brązowym.
Krajobraz surowy i raczej ponury mimo wszechobecnego blasku słońca. Fascynujący jest kontrast pomiędzy tymi wszystkimi szarościami gruntu i niesamowitym granatowym aksamitem bezchmurnego nieba..
W dolinie kręcono zdjęcia do Gwiezdnych Wojen i to właśnie tutaj R2D2 został złapany przez Javów a Luck Skywalker spotkał ludzi pustyni...
Jak w każdym z parków narodowych tak  i w dolinie mamy sporo szlaków pieszych o zróżnicowanej skali trudności i długości,  jednak akurat to miejsce proponuję zwiedzić z samochodu.
Porażający upał to jedno, ale o wiele ważniejsze jest to  że krajobraz skąd inąd piękny w swojej surowości,  to jednak nieco monotonny..
 No i to kraina grzechotników..
Jadąc na północ w kierunku Furnace Creek gdzie znajduje się visitor center parku narodowego, dojedziecie do brązowej tablicy z informacją że po lewej stronie macie 20 Mule Team Canyon.
Prowadzi tam droga o tej samej nazwie o długości 4,2 km. Szutrowa, kręta, jednokierunkowa, i która po zatoczeniu łuku powraca na drogę główną.
Nazwa drogi nawiązuje do czasów kiedy w dolinie wydobywano borax czyli tetraboran sodu czyli sól sodową kwasu borowego
Nic wam to nie mówi? Mnie też nie, ale wyczytałem w wiki że jest to minerał mający zastosowanie w produkcji szkła i detergentów.
W XIX wieku był wydobywany w dolinie i transport pomiędzy kopalniami ( trzy kilometry za visitor center jest zjazd do starej kopalni Harmony Borax Works przystosowanej do zwiedzania) a najbliższą stacją linii kolejowej realizowano za pomocą zaprzęgów ciągnionych przez osiemnaście mułów i dwa konie.
Nazwa Zespół 20 Mułów jest więc trochę myląca ale krótsza i bardziej wyrazista, czyż nie?
Imponujące jest to że jeden zespół mułów(i dwóch koni żeby być sprawiedliwy) ciągnął ładunek ok 9 ton! Ponoć to najcięższy zestaw pociągowy używany w transporcie na świecie.
Jeśli ktoś się interesuje takimi szczegółami warto odwiedzić Harmony Borax Works gdzie zgromadzono „dwudziesto mułowe wozy”.
Wracając do naszej drogi mułów, jadąc nią macie okazje poczuć klimat tego miejsca, niezmienionego od setki lat. Droga jest wąska otoczona skałami, wije się wśród skał i wzgórz, a jak się zatrzymacie i wyłączycie silnik,  to cisza w tym miejscu jest absolutna.
Dla fanów Gwiezdnych Wojen kolejny rarytas, tutaj kręcono sceny wokół pałacu Jabba the Hutts w Powrocie Jedi. Bo krajobraz tutaj jest naprawdę nieziemski..
Milę dalej za zjazdem na 20 Mule Rd, znajduje się wjazd na parking przy Zabirskie Point .
Zlokalizowany tam jest najbardziej spektakularny punkt widokowy w Death Valley z którego rozciąga się niesamowity widok na Badwater położoną na zachodzie równinę która jest dnem wyschniętego miliony lat temu jeziora i „sercem doliny”. Kolory, przestrzeń i skały o kształtach wydm pisakowych są warte zobaczenia. Stojąc na parkingu w Zabirskie Point warto wspiąć się na szczyt wzgórza koło parkingu, ścieżka ma jakieś 500m długości, natomiast widok na dolinę jeszcze piękniejszy.
Z obowiązku poinformuje że nazwa pochodzi od Christiana Brevoorta Zabriskiego – prezesa firmy Pacific Coast Borax, Polaka z pochodzenia.
I kolejny smaczek filmowy: Zabirskie Point film Antonioniego z 1970 roku mimo słabych recenzji charakteryzuje się przepięknymi zdjęciami z Doliny Śmierci.
Warto odwiedzić visitor center w Furnace Creek gdzie znajdziecie sporo informacji o historii i przyrodzie doliny.
Droga nr 190 która zwiedzamy park biegnie krawędzią wschodnia doliny i jeśli chcecie przejechać się dnem doliny to należy przed visitor center skręcić w Badwater Rd i zjechać do depresji. Droga ta dojechalibyście do Shoshone czyli wrócilibyście do miejsca w którym zmierzaliście na drogę 190.
Oczywiście możecie pojechać ta droga w drugim kierunku czyli w Shoshone nie kierować się na Death Valley Junction tylko pojechać w kierunku na Badwater. Nie polecam jednak bo to ponad 180 kilometrów do visitor center i omijacie Zabirskie Point i 20 Mule Team Canyon.
Trzymając się drogi 190 po opuszczeniu Furnace Creek mijacie zjazd na kopalnie Harmony i kierujecie się na północ.
Po minięciu skrzyżowania z droga w kierunku(odchodzi w lewo) na miejscowość Beatty przejedziecie jeszcze 4km i zobaczycie drogowskaz koloru brązowego ze znakiem skrętu w lewo na Salt Creek. To bardzo ciekawe miejsce porośnięte krzewami i innymi trudnymi do identyfikacji roślinami , prawdziwa oaza koloru zielonego w brudnoszarej okolicy gdzie wzdłuż koryta potoku zbudowano ścieżkę(prawie 2km) z drewnianych desek z której spacerując oglądacie swoistą oazę na pustyni.
Co prawda wody jest tutaj bardzo mało ale miejsce świetnie uświadamia nam jak twarde potrafi być życie w tak skrajnie nieprzyjaznych warunkach.
A jednak cos tutaj żyje i rośnie , zieleniąc się na złość szarościom.
Warto się zatrzymać choć niestety cienia tu nie uświadczycie.
Kawałek za Salt Creek droga 190 skręca na południowy zachód i przez prawie 180 km prowadzi nas przez pustkowia kamienistej pustyni i pnie się po skalistych szczytach. W kilku miejscach mamy 10-15 kilometrowe odcinki prostej drogi…Uczucie jak w google earth, widzisz 15 km drogi przez szybę samochodu tak jakbyś patrzył na mapę położoną przy kierownicy.. Największe wrażenie robi końcówka drogi przy dojeździe do autostrady nr 395 gdzie ponad 20km jedziecie prosto na łańcuch gór Sierra Nevada bez jednego zakrętu gdzie na początku droga ma jakieś 50 metrów przewyższenia niż autostrada w kierunku której jedziecie. Naprawdę patrząc przed siebie wydaje się że patrzycie na mapę..
Autostrada 395 biegnie wzdłuż Sierra Nevada po ich wschodniej stronie.
Nasz kolejny cel to kalifornijskie parki Yosemite i Sequoia zlokalizowane po drugiej stronie łańcucha górskiego. Musimy więc w miejscowości Olancha zjechać z drogi 190 na autostradę i kierować się na południe aby w ten sposób objechać góry. Ponieważ rano opuściliśmy Las Vegas kilka godzin spędziliśmy w Death Valley musimy znaleźć nocleg gdzieś po zachodniej stronie Sierra Nevada gdzie mamy blisko do obu w/w parków.
My wybraliśmy miejscowość Visalia bo znajduje się ona na wprost do wjazdu do Sequoia NP i miała najniższe ceny dla  przyzwoitej jakości hoteli.
A do Yosemite jest stamtąd 1,5 godziny jazdy, więc mieści się w pojęciu blisko do obu parków..

Jeśli jednak chcecie poszerzyć waszą „wielką pętlę” o dodatkowe atrakcje, czyli niestety czytaj kilometry, dolary i dni, to wjeżdżając na Hwy 395 udajcie się na północ w kierunku Jeziora Tahoe i dalej San Francisko. To jakieś 550km więcej, w dniach ok 5ciu dni ( jeden nocleg nad Tahoe, jeden w Nappa, dwa w San Francisko i jeden pomiędzy SF a Yosemite)a w dolarach trudno oszacować ale pięć noclegów to przynajmniej 600 dolarów. To temat na osobna opowieść, a na razie w drogę do Visalia!

Widok z 20 Mule Team Rd

Widok z Zabirskie Point na skalne wydmy

W sekwoi

Sequoia National Park i Kings Canyon

Opuszczając Dolinę Śmierci decydując się na zwiedzenie zachodnich stoków gór Sierra Nevada gdzie znajdziemy Yosemite i Sequioa NP musimy znaleźć bazę wypadowa dostępną dla  tych dwóch parków. W linii prostej Sequoia jest położona 180km na południe od Yosemite i w jeden dzień moglibyśmy co najwyżej przejechać przez oba parki. A warto w każdym z nich się choć na chwile zatrzymać.
Idealnym miejscem położonym pomiędzy tymi dwoma parkami jest Fresno ale z kolei jadąc z Las Vegas, dodatkowo po kilku godzinach spędzonych w Dolinie Śmierci to trochę długa trasa .
Dlatego my znaleźliśmy nocleg w miejscowości Visalia położonej niemal na wprost Sequoia NP ale oddalonego o trzy godziny drogi od Yosemite.
Dwie noce spędziliśmy w hotelu Lamp Liter Inn położonym zaraz koło autostrady nr 198 wiodącej do Sequoia Park. Hotel już trochę nadgryziony zębem czasu, ale bardzo czysty, z ładnymi ogrodem, basenem i z kilkoma restauracjami w zasięgu spaceru. No i cena na szczęście niekalifornijska. Przyjechaliśmy po 23 i nie było problemów z zaparkowaniem, kupieniem czegoś do jedzenia czy picia. Hotel też oferuje usługę shuttle bus do parku sekwoi gdyby komuś nie chciało się samemu prowadzić..
Z hotelu do wjazdu do parku macie 40 minut jazdy a później już w samym parku macie prawie 40 km „wspinaczki” wyjątkowo malowniczymi serpentynami.
Cóż dla osób z chorobą lokomocyjną to może być istny koszmar..
Poza tym przepiękne krajobrazy górskie.
Po raz kolejny przypominam o zatankowaniu przed podróżą bo mamy do przejechania co najmniej 150km górami a na tych trasach w górach w zbiorniku robi się lej- konsumpcja paliwa w zależności od pojemności silnika może być i 18-20 litrów… A stacja jest jedna i pomiędzy Sequoia i Kings Canyon.
Niestety jeśli chodzi o Sequoia, Kings Canyon i Yosemite potraktowaliśmy te kalifornijskie parki narodowe jak japońscy turyści. Czyli zwiedziliśmy je z samochodu aplikując tylko krótkie wycieczki do najbardziej spektakularnych atrakcji.
Dodatkowo planując wyjazd przewidziałem jako cel Yosemite i Sequoia ale wstyd się przyznać, kompletnie „nie zauważyłem” Kings Canyon, i dopiero na miejscu dowiedziałem się że to miejsce niemniej ciekawe i piekne  jak Sequoia NP, zresztą oba parki są zawsze wymieniane razem.
Gdybym wiedział o bliskości Kings Canyon, na pewno chciałby ująć w moich planach wizytę tam  choćby „po japońsku”.
Chcieć nie zawsze oznacza niestety móc, a 21 dni w USA to wszystko co mieliśmy do dyspozycji na 17 parków narodowych i 3,5 tysiąca mil…
Na szczęście istnieje w tej sytuacji pilna potrzeba powrotu do Sierra Nevada aby wziąć drugi oddech w tym pięknym rejonie.
W Sequoia NP największą atrakcją są rzeczone sekwoje a w tym największe drzewo świata, prawdziwa gwiazda parku- drzewo General Sherman.
Liczy on sobie 84 metry wysokości, 8 metrów średnicy, ma ponad 30m obwodu i ma ważyć nawet do 2000 ton. Wiek drzewa to ponoć prawie 2.500 lat..
To ponoć największy organizm żywy na ziemi.
Dwa słowa o sekwojach: sekwoje wieczniezielone(Sequoia sempervirens) naturalnie rosną w zachodniej Kalifornii i na obrzeżach południowego Oregonu z tym że ich odmiana „gigantyczna” właśnie w rejonie naszego parku.
Są to drzewa niezwykle odporne na wszelkiego rodzaju robactwo i grzyby, maja bardzo grubą kore dochodzącą w dużych okazach nawet do 50cm a jeśli umierają to niezgodnie z hemingwayowską maksymą o tym że „drzewa umierają stojąc”- umierają jeśli zostaną powalono co dzieje się jeśli zostanie im zniszczony lub uszkodzony dosyć płytki system ukorzenienia.
Padają więc najczęściej na skutek działania czynników atmosferycznych, są też jednym z nielicznych gatunków drzew które nie obawiają się pożarów gdyż są dosyć odporne na ogień, a wręcz pożary ułatwiają rozsiewanie twardych i trudnych do zakorzenienia nasion znajdujących się w szyszkach.
Generał Sherman nie jest najwyższym drzewem na świecie gdyż tutaj palmę pierwszeństwa dzierży sekwoja z północnej części Kalifornii- Hyperion.
Rośnie w Parku Narodowym Redwood i mierzy 115m, jej lokalizacja długo utrzymywana była w tajemnicy aby ochronić ją przed jedynymi szkodnikami które mogą jej zagrozić to jest dwunogimi kornikami .. Ale ostatnio na stronie parku podano współrzędne lokalizacji Hyperiona.
Oba drzewa nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa jeśli chodzi o rozmiary ponieważ wciąż rosną.. A rosną do śmierci, umierają jak padną więc sami rozumiecie.. Tyle teorii o drzewach.

Do parku jak już wspomniałem wjeżdżamy droga 198 i z jej biegiem możemy przejechać zarówno przez Sequoia NP jaki i przez zachodnia część Kings Canyon NP. Niestety jeden dzień wystarczy ledwie aby ”przebiec” przez Sequia park i postawić stopę w Kings Canyon park. Natomiast żeby zobaczyć już rzeczony Królewski Kanion to dodatkowe 60km jazdy przez góry..Next time..
W każdym razie wjeżdżając do parku od strony Visalia i małego miasteczka Three Rivers drogą 189 przejedziemy przez zachodnia część parku i dojedziemy do wjazdu do Kings Canyon gdzie wjedziemy na drogę 180 do Fresno.
A stamtąd do domu czyli Visalia.
Oczywiście taką pętlę można zrobić w drugą stronę. Dla osób nie kochających ostrych zakrętów, z samochodem o małej mocy silnika albo nie mających umiejętności oszczędzania hamulców w jeździe przez góry zwiedzanie Sequoia od strony Fresno i drogi 180 jest nawet bardziej zalecane.
Po wjechaniu do parku jak pisałem wcześniej wspinacie się serpentynami na wysokość ponad 2000m n.p.m ale jeśli macie czas to już tutaj zanim wjedziecie do parku należy skręcić w prawo na drogę Mineral King Rd i pojechać do Mineral King Ranger Station. Należy być czujnym bo nie ma jakiegoś dużego drogowskazu jedynie żółta tablica z strzałka w prawo i nazwą drogi. Mineral King Valley to malowniczo położona dolina do której droga wiedzie przez najwyższy „drogowy” punkt w tym rejonie-prawie 2400m n.p.m i która jest porośnięta lasem sosnowo sekwojowym, upstrzona jeziorami górskimi i otoczona granitowymi szczytami górskimi sięgającymi 3900m n.p.m.
Mój kolega z Kalifornii twierdzi że to jeden z najpiękniejszych w USA terenów do wędrówek pieszych. Od łagodnego szlaku do Jeziora Oriolo do grupy jezior wysokogórskich z Jeziorem Monarch w centrum.
Należy pamiętać ze ponad 40 kilometrów drogi do Mineral King to koszmar dla ludzi nie lubiących wąskich, stromych krętych dróg górskich .
Niestety brakło nam czasu na Minerals King Valley i jeśli wrócimy do Kalifornii będzie to nr.1 na mojej bucket list.

Naszym głównym celem w parku jest Giant Forest miejsce gdzie znajduje się gwiazd parku czyli gen.Sherman. Warto zatrzymać się przy Giant Forest Museum i obejrzeć arcy ciekawe zdjęcia i materiały o sekwoiach.
Również z stąd możecie złapać shuttle bus do Moro Rock, platformy widokowej położonej na granitowym szczycie nad doliną. Wchodzi się na niż schodami zabezpieczonymi poręczami ale i tak nie polecam turystom z lękiem wysokości. Moro Rock ma wysokość prawie 1800m n.p.m i z niej popatrzycie na serpentyny którymi chwile wcześniej jechaliście z wysokości prawie pół kilometra…
Poza weekendami do parkingu przy Moro Rock można dojechać swoim samochodem( w weekendy droga tylko dla shuttle bus) ale w sezonie letnim musicie się liczyć z brakiem miejsca na tamtym parkingu bo jest mały jak na amerykańskie warunki.
Opuszczając parking przy muzeum ruszamy w kierunku gen.Shermana, pierwszy parking jest kawałek dalej przy głównej drodze ale tylko dla osób niepełnosprawnych, główny parking jest jakieś półtora kilometra dalej i wymaga zjechania z głównej drogi. Jest duża brązowa tablica więc raczej trudno go nie zauważyć. Z parkingu mamy jakiś kilometr do naszego celu. Idąc szlakiem (miejscami drewniany chodnik) mamy okazje spacerować wśród olbrzymów dla których tu przyjechaliśmy.
Las nie jest gęsty drzewa stoją od siebie w sporych odległościach i korony nieomal nie przysłaniają nieba. Zadziwiająco dużo słońca przeciska się pomiędzy koronami i w lesie jest relatywnie jasno i słonecznie .
Pnie sekwoi są naprawdę olbrzymie, choć bardziej wysokie niż szerokie a korony są kilkanaście metrów nad naszymi głowami.
I co dla mnie najważniejsze, niesamowity kolor kory sekwoi! Popatrzycie na zdjęcia bo znowu wyjdę na daltonistę ale jak dla mnie to kolor miedzi. Dzięki temu w lekkim cieniu ale i tak przy przebijających się promieniach słońca atmosfera w lesie jest ..świetlista…
Sam gen. Sherman jest niepodważalnie imponujący, ale  trudno zrobić zdjęcie tak aby objąć jego rozmiary , i zawsze ktoś czeka aby zrobić sobie z nim zdjęcie, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. Cały deptak do Sherman’a jest przyjemnym spacerniakiem ale można zejść z niego na ścieżkę prowadząca trochę głębiej w las i oderwać się od tłoku Japończyków.
Spacerując po lesie spędzicie tutaj co najmniej godzinne.
Mają tu prawdziwie amerykańskich rozmiarów(wiadomo tu wszystko musi być największe) szyszki grubsze niż moje przedramię i długie na 40cm.
Ale ku mojemu zdziwieniu nie są to szyszki sekwoi(które są o wiele mniejsze i raczej okrągłe niż podłużne) ale jakiejś odmiany sosny amerykańskiej. Jedną taka przewieźliśmy i jest teraz łapaczem kurzu w pokoju Heli. Kot ją uwielbia…
Po przejechaniu jeszcze ok 40km dojedziecie do Kings Canyon National Park. Droga nr 198 kończy się właśnie tutaj, i na skrzyżowaniu w kształcie T macie do wyboru skręcić w prawo do Kings Canyon lub w lewo w kierunku na Fresno czyli skończyć podróż przez sekwoje.
Jak napisałem wyżej do samego kanionu macie jeszcze spory kawałek jazdy ( jakieś 1,5-2 godziny w jedna stronę)ale jeśli macie tylko chwile to zaledwie trzy kilometry do tego skrzyżowania znajdziecie kolejnego giganta: sekwoje gen.Grant. Niestety jak wspomniałem przeoczyłem Kings Canyon i nie miałem dodatkowych pięciu godzin na jego obejrzenie więc pozostało nam spojrzeć na Granta i wracać. Zresztą po całym dniu wśród sekwoi mieliśmy już ich lekki przesyt.
Jeśli wrócę do Kalifornii to na pewno naprawię swoje błędy i zaplanuję przynajmniej jeden dzień na Mineral King Valley może z noclegiem na polu namiotowym nad Little Five Lakes i kolejny dzień na Kings Canyon również z możliwością noclegu. Czyli na te dwa parki poświęcę co najmniej dwa dni choć pewnie i tak skończy się na trzech..